Łuskający zboże, Preria

Urodziłem się na prerii i mleczko jej pszenic, dzięcieliny pąs, a kobiet wejrzenia, dały mi zaśpiew i zew.
Tędy sunęły wody, piarg zjeżdżał i góry lodu, sykały wyrwy i niecki, czarna szła płuczka, i żółta, piaskowa.
Tu, między Gór Skalistych wiatami a Appalachami, gwiazda poranna ognisty znak teraz daje, nad drewna zapiską i krów wygonem, zbóż pasem, bawełny pasem, bydląt hodowli ranczami.
Tędy gęsi szare po mil pięćset i wstecz, z wiatrem pod skrzydłami wołają o nowym domu.
Tu wiem, wzdychać będę za nie więcej niż raniutko wschodem, albo to błękitu księżyc z ognia co się dwoi w rzece w taki z wody.
Preria nuci przed południem i wiem, nocą odpoczywać będę w prerii ramionach, na prerii sercu.
• • •
Już po spiekocie dnia
z widłami przy sianie
po jajkach, bułce i kawie
stogi perłowo-szarawe
w poblasku schyłku dnia
to rzeźwe modlitwy
dla dłoni żniwiarza.
• • •
W mieście, śród murów pasażerska kolej się krztusi, wentyle syczą, klną koła.
Prerii gładź przemyka na fantomowych obręczach, a pomiędzy, niebo i ziemia wentyle chłodzą i koła cieszą.
• • •
Jestem tu gdy miasta gasną.
Jestem, zanim miasto się stanie.
Żywiłam samotnych jeźdźców
Przyjmę wesołych mężczyzn co jadą po stali.
Człowiek to mój pierwiastek.

(Praca w toku.)